Korzystając z tanich biletów, postanowiłyśmy zaryzykować i obskoczyć w 24 h wycieczkę do Wiednia i z powrotem. W końcu, jak się mieszka tyle lat w Krakowie, to aż głupio nie wybrać się do austriackiej stolicy, prawda? ;)
Nasz wypad był intensywny, i w związku z tym udało nam się odwiedzić tylko dwa wege-miejsca, ale za to oba nadzwyczaj godne polecenia. Zapobiegawczo zrobiłyśmy listę kilku miejscówek, ale życie i topografia Wiednia zweryfikowały nasze niezbyt szczegółowe plany.
Po śniadaniu i kawie (no dobra, przyznamy się - w Starbucksie), kilku godzinach łażenia i podziwiania secesyjnych budynków, których w Wiedniu mnóstwo, przyszła pora na późne drugie śniadanie. Zgodnie z zasadą, że zawsze jest pora na zjedzenie lodów, poszłyśmy na pierwszy rzut do lodziarni Veganista. Udałyśmy się tam niedługo po otwarciu lokalu, to znaczy po godzinie 11. Czekał na nas całkiem pokaźny wybór cudownych smaków. Ja wzięłam orzechy pekan z syropem klonowym i jagody z lawendą, a Anka - orzechy laskowe i krówkowe lody o wdzięcznej nazwie Fudge Off. Oba smaki orzechowe okazały się po prostu boskie i mogę śmiało powiedzieć, że dorównywały najlepszym lodom we Włoszech. Mnie zachwyciło połączenie lawendy z jagodami, bo lody miały śliczny kolor, a przy tym wyraźny aromat prawdziwej lawendy, fajnie przełamany owocami. Z kolei lody krówkowe pięknie pachniały karmelem, a nie były przy tym zaklejasto słodkie. Do tego ujęła nas przemiła obsługa, cierpliwie wszystko wyjaśniająca po angielsku (nasz niemiecki kończy się na hallo i entschuldigung). Tego dnia było bardzo gorąco, więc tym bardziej się ucieszyłyśmy, że przy lokalu jest mały ogródek, w którym można usiąść i w spokoju pałaszować lody. Żeby trafić do Veganisty musiałyśmy na chwilę skręcić z najbardziej utartego turystycznego szlaku, ale naprawdę było warto, bo lody prze-pysz-ne!
Po szwendaniu się wiedeńskimi ulicami w poszukiwaniu najpierw Belwederu, a potem jakiegoś parku, nagle napadł nas nie mały głodek, ale porządny głód. Dobrze się złożyło, że na obiad trafiłyśmy do Harvest - sympatycznego bistro, w 100% wegańskiego, w którym w weekendy można zjeść brunch za 15 euro. Brunch może nie brzmi zbyt obficie, ale nie dajcie się zwieść: w Harvest brunch polega na tym, że nakładamy na talerze do woli! Można było wybierać między daniami obiadowymi, śniadaniowymi granolami, a nawet deserami. Tylko za napoje płaci się oddzielnie.
Niespodziewanie wyjątkową atrakcją były da nas precelki, trochę podobne do krakowskich obwarzanków. Precelki z Harvest są trochę bardziej pulchne i mięciutkie niż ich krakowskie odpowiedniki, a można je było zjeść posmarowane sowicie wegańskim masłem. Cudo!
W Harvest wybór dań jest duży, na pewno każdy znajdzie tam coś dla siebie. Oprócz dań obiadowych i śniadaniowych, mają tam dodatkowo wegańskie ciasta i tiramisu, chociaż nam nie wystarczyło już miejsca, żeby ich spróbować, a wyglądały nader zachęcająco. Tutaj także ogromny plus za miłą, uśmiechniętą obsługę. Z chęcią wybrałybyśmy się do Harvest po raz kolejny.
Nasza wycieczka była krótka, ale pozostał apetyt na więcej. Wiedeń zachwycił nas nie tylko zabytkami, na które wpada się tam co krok, ale i pysznymi wegańskimi produktami, które były dostępne nawet w niedużych supermarketach. Wybór wegańskich serów żółtych, jogurtów i czekolad mlecznych będzie nam się śnił po nocach jeszcze przez jakiś czas. Kto wie, może nam się uda i jeszcze trafimy nad piękny modry Dunaj? :)
Magda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz