środa, 20 sierpnia 2014

Torcik na rocznicę (bezglutenowy, bez pieczenia)!

Tydzień temu minął rok, od kiedy na tym blogu pojawił się pierwszy wpis. Czego się nauczyłyśmy, co musimy opanować, czego będziemy się starały unikać? Czy nie brzmi to trochę jak pamiętnik Bridget Jones, która robiła listy postanowień na nowy rok, ale nigdy nie udawało jej się ich zrealizować? ;)

 

tytułowy torcik - PRZEPIS NA KOŃCU POSTA!

My nie będziemy składać obietnic, co też zrobimy w najbliższym czasie, a co za pół roku, bo nie wierzymy w takie deklaracje. Plany co do tego, jakie pojawią się tu wpisy, były bardzo różne, a co z tych pomysłów udało nam się zrealizować, to już inna kwestia :)

Rok istnienia bloga skłonił nas do tego, żeby zastanowić się, które przepisy zrobiły największą furorę. I tak, najczęściej wyświetlane wpisy to (aby zobaczyć przepis, wystarczy kliknąć w wybrany obrazek):

http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2014/01/saatka-z-granatem.html 

1. Sałatka z granatem
Popularna pewnie z powodu "dziwnego" składnika, jakim jest granat. A może po prostu dlatego, że jest pyszna? ;)

http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2013/12/pieczone-warzywa-na-kolacje.html 

2. Pieczone warzywa
Często wyszukiwane hasło "pieczenie warzyw w piekarniku" sprowadziło do nas całkiem dużo odwiedzających. Warzywa do piekarnika!


http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2014/05/pasta-z-zielonej-soczewicy-i-orzechow.html 

3. Pasta z zielonej soczewicy i orzechów włoskich 
Post promowany przez fejbukową stronę akcji Weganizm: Spróbujesz? Wciąż bardzo nam miło, że tak nas wyróżniono!

http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2013/12/kotlety-soczewicowe-z-pieczarkami.html 

4. Kotlety soczewicowe z pieczarkami
Jedna z potraw, którą w różnych wcieleniach robimy (prawie) na okrągło. Skusicie się? ;)


http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2014/06/chleb-z-siemieniem-lnianym-na-zakwasie.html

5. Chleb z siemieniem lnianym na zakwasie
Super chlebek, kolejny post wyróżniony przez Weganizm: Spróbujesz?. Nie robiliście jeszcze chleba na zakwasie? To nic strasznego, a z tego przepisu wychodzi EKSTRA bochenek!

Postanowiłyśmy też przygotować naszą prywatną listę przebojów, dlatego każda z nas wybrała pięć wpisów, które lubi najbardziej.

I tak, ulubione przepisy Anki to:

http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2014/02/migdaowy-sernik.html 

1. Migdałowy "sernik"
Jestem z tego ciasta wybitnie dumna, bo jest kremowe, odpowiednio wilgotne, pyszne. Sernik pierwsza klasa!
 
http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2013/11/pachnacy-ryz-basmati-z-soczewica-i.html
2. Pachnący ryż basmati z soczewicą i skarmelizowaną cebulą
Najlepszy obiad w 15 min (nie licząc pieczenia krążków cebuli), jaki mogę sobie wyobrazić. Robiłam to danie pewnie z milion razy i na pewno jeszcze nie raz zrobię. Polecam!


 3. Trufle piernikowe
Pyszne czekoladki, które pachną jak prawdziwy piernik. Mniam!

http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2014/04/poisson-davril-czyli-sushi-micha.html 

4. SUSHI MICHA, czyli chirashi sushi 
Dla tych bardziej leniwych - sushi ekspres, do którego można wykorzystać różne świeże warzywka. Naprawdę fajny pomysł na nietypowe danie, chociaż poza algami nie wymaga ono wielu wyszukanych składników.

http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2013/12/najkrotszy-dzien-w-roku.html
 
5. Panna cotta z Karaibów 
Wydaje mi się, że w przypadku panna cotty wegańska wersja jest jeszcze smaczniejsza, niż żelatynowy oryginał. Do tego mus z mango! Dla mnie rewelacja!

Z kolei Magda wybrała:

http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2014/05/srodziemnomorska-tarta.html

1. Tarta ze szpinakiem, suszonymi pomidorami i czarnymi oliwkami

Lubię ten tekst za różne wstawki filologiczne, rozważania, czy rzeczony placek to tarta czy quiche, oraz jaką lepiej zastosować pisownię - spolszczoną czy oryginalną. A poza tym uwielbiam kruchy spód, który dzięki dodatkowi odrobiny octu nie kruszy się jak typowe tarty.



http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2013/09/aromatyczna-zupa-na-leniwy-wieczor.html

 2. Grecka zupa z czerwonej soczewicy z cytryną i rozmarynem

Absolutny hit, przepis, który wraca u nas bardzo często. Zupa "leniwa", bo nie wymaga wielu składników i szybko się przygotowuje, a przy tym jest o niebo lepsza od soku wielowarzywnego z kartonu czy innego, nawet zdrowego, fastfoodu. Kombinacja rozmarynu, skórki cytrynowej i czosnku nadaje jej wyjątkowy zapach. A z wyglądu taka niepozorna...

http://www.miejscyroslinozercy.blogspot.com/2013/12/najlepsza-na-swiecie-czekolada-z-pianka.html

3. Najlepsza na świecie czekolada z pianką

Ten wpis najlepiej oddaje moje kulinarne obsesje: smak, którego kiedyś spróbowałam, a potem z uporem próbuję sama uzyskać podobny efekt. Czasem po długich poszukiwaniach dochodzę do wniosku, że taki "święty Graal" nigdy nie istniał, i tylko ja go sobie wymyśliłam ;)

http://www.miejscyroslinozercy.blogspot.com/2013/08/lody-dla-ochody-na-ostatnie-dni-lata.html

 4. Domowe lody z mleczka kokosowego
Przezabawny tekst Anki, który nie przestaje mnie cieszyć: lody, które "zostały gruntownie przetestowane przez fanów kiełbasy podwawelskiej", a do tego cytat ze Starszych Panów (niespodziewany koniec lata). Delicje!

http://miejscyroslinozercy.blogspot.com/2014/03/pseudonim-operacyjny-szmaragd.html

5. Szmaragdowa pasta do kanapek
 
Tekst na dzień św. Patryka, ze szpinakowym akcentem. Szczerze się uśmiałam, kiedy przeczytałam o tym, jak to "wraca człowiek pod wieczór do domu i nie ma nic przeciwko Dniu Św. Patryka, ale niespecjalnie może się wybrać na irlandzkie piwo (lub raczej kilka :) ), no bo przecież jutro do szkoły, pracy i innych obowiązków." A dalej "trochę to wygląda tak, że Miejscy nic tylko chodzą i świętują (jakieś Dni Liczby Pi, najkrótsze dni w roku i inne rocznice przyznania praw wyborczych kobietom)"... Dzisiaj faktycznie świętujemy, bo blogowi stuknął niedawno roczek, z czego się bardzo cieszymy :D

Na początku naszego bloga znali go tylko "krewni i znajomi", później zapisałyśmy go do portalu durszlak.pl i za każdym nowym postem niecierpliwie obserwowałyśmy, ile osób weszło na bloga przez kliknięcie na durszlaku. Nieco później zaryzykowałyśmy i wysłałyśmy parę zdjęć na finding vegan - i po paru dniach oczekiwania, juhuuu, zostały zaakceptowane! Nie dodajemy tam kolejnych postów, bo nasze przepisy publikujemy tylko w wersji polskiej, wiec obcojęzyczni weganie mieliby problem, żeby z nich skorzystać. Za to ciągle jeszcze, kiedy mamy gorszy dzień albo brak nam weny, wyświetlamy sobie stronę użytkownika miejscyroslinozercy na FV... i od razu robi się nam lepiej :)

Kolejnym krokiem było założenie blogowego fejsbuka. Ulegając namowom znajomych, skarżących się, ze nie dostają powiadomień o nowych postach, założyłyśmy profil, na którym pojawiają się wszystkie nowości - blogowe i nie tylko. Za fejsbukiem poszło zgłoszenie do akcji "Weganizm. Spróbujesz?". Zaczęły nas "śledzić" kolejne osoby, a wybrane posty pojawiły się na tablicy akcji na fb, z czego się niezmiernie cieszymy i co nas pozytywnie zdziwiło (jak to, nasz przepis ktoś POLECA? ;) ).

Blog ewoluował tez pod innymi względami. Na początku bardzo skupiałyśmy się na ładnym brzmieniu zdań, doborze słownictwa, unikaniu powtórzeń. Skutek był taki, ze w postach Anki notorycznie pojawiało się hasło "bura breja", lejtmotywem Magdy był natomiast brak czasu (na gotowanie:)), a oprócz tego hasła "patent" oraz "baza". Co więcej, chociaż obie mamy zacięcie korektorskie, nierzadko po dłuższym czasie orientowałyśmy się, ze w poście tkwił jakiś byk - hitem był tytuł jednego z wpisów "Najlepsze na świecie ciasteczka czekoladą". Najwyraźniej "z" było najsmaczniejsze, bo zostało zjedzone. Te same ciasteczka opisywałyśmy jako "bezglutanowe" Pomne takich doświadczeń zaczęłyśmy zwracać większą uwagę na elementy praktyczne, ale i tu nie obyło się bez wpadek: w przepisie na ciasto  do paja podawałyśmy 1/3 łyżki oleju. Co ciekawe, kazałyśmy tę znikomą ilość tłuszczu podzielić na równe części oleju słonecznikowego, kokosowego i oliwy z oliwek. No cóż, jak talent, to talent.

A wracając do tematu początków bloga: pierwotnie planowałyśmy opublikować zupełnie inny przepis jako nasz pierwszy post. Chciałyśmy zacząć nasz blog na bogato, bo z ogromną ilością czekolady. Co z tego wyszło rok temu w sierpniu? Lody kokosowe. Tak. No więc tak wyglądają nasze postanowienia, deklaracje i takie tam. Pod spodem post, który (już po roku) postanowiłyśmy w końcu opublikować.



Nie wiem, co mi się w nim najbardziej spodobało, ale chyba trudno jest oprzeć się urokowi takiej rozpływającej się czekolady...
Składniki, zakupione zawczasu, dość długo czekały, aż się zabiorę do przygotowania ciasta. Najdłużej zajęło mi szukanie daktyli - te na zdjęciu nie przypominały niczym suchych owoców, dostępnych w większości  naszych sklepów. Najpierw zastanawiałam się, jak przeliczyć proporcje na nasze "polskie" daktyle, ale w końcu dałam się skusić na ogromne daktyle Medjool, dostępne na stoisku w Galerii Krakowskiej (ale i na Starym Kleparzu :D). Nie należą do najtańszych, ale wyglądem przypominały wreszcie te z oryginalnego przepisu. Jeśli chodzi o smak, okazały się podobne do innych daktyli, więc wkrótce pewnie przeprowadzimy próbę z daktylami z paczki albo z daktylami organicznymi z Tesco (hahahaa - przez cały rok nie zebrałyśmy się do tych prób, bo i to, i tamto trzeba było wypróbować; kolejny przykład, jak w naszym wykonaniu kończy się składanie obietnic ;) za to specjalnie dla Was zważyłyśmy daktyle organiczne z Tesco: jeden waży 8-10 g; dla porównania, jeden Medjool to 27 g, a zwykły mały daktyl - 5 g).
A teraz do rzeczy: składniki sobie czekały, czekały… ja się zabierałam do roboty, ale opornie - aż przyjechała Anka :) Starym sposobem, próbowałam na nią wyoutsourcować przygotowanie ciasta (ty zrobisz, my zjemy), ale skończyło się tak, że zrobiła część, a ja resztę (powiedzmy, że pół na pół :) ).


A pracę warto sobie podzielić, bo ciasto, chociaż niewielkie, ma warstw co niemiara; na dokładkę jeszcze, układa się je do góry nogami, więc to, co jest spodem, kładzie się na końcu... ale po kolei.


Ciasto z kremem z nerkowców z polewą czekoladową (bezglutenowe, bez pieczenia)

Wcześniej: można tylko namoczyć orzechy nerkowca (1/2 szkl.)
Zaczynamy od tego co, będzie na górze:

Warstwa 1

  • 1/2 szklanki orzechów włoskich
  • 4 duże daktyle (bez pestek) - 110 g
  • 2 łyżeczki syropu klonowego albo stewia do smaku
  • szczypta soli
  • 1 łyżka oleju (w oryginale kokosowy, ale może spokojnie być rzepakowy lub słonecznikowy)
  • 1/8 łyżeczki cynamonu
Wszystkie składniki mielimy blenderem na jednolitą masę.
Foremkę na ciasto (oryginalne wymiary: średnica 10 cm, głębokość 7,5 cm – dobrze sprawdzają się metalowe miseczki do przechowywania żywności) wysmarować olejem. Można wcześniej wyłożyć miskę folią (wystarczy też zwykły plastikowy woreczek), bo znacznie ułatwi to późniejsze manipulowanie ciastem.
Wylepiamy foremkę masą. Po odwróceniu (ale na to jeszcze nie czas!) znajdzie się ona na górze.
Można teraz włożyć na trochę do zamrażalnika (tak zrobiła Anka), albo przejść do kolejnych warstw.

Warstwa 2

  • 1/2 szkl. orzechów nerkowca (wcześniej namoczyć)
  • 2 1/2 łyżki ciepłej wody
  • 2 łyżeczki oleju o neutralnym zapachu (w oryginale kokosowy)
  • 2 daktyle (bez pestek) - 55 g
  • parę kropel olejku waniliowego
Nerkowce, jeśli były wcześniej namoczone, odsączamy. Miksujemy z pozostałymi składnikami. Ma powstać gładka masa.
Masą wykładamy do miseczki.

Teraz czas na spód (czyli chwilowo wierzch :)).

  • 1/3 szkl. orzechów włoskich
  • 1 daktyl (bez pestki) - 27 g
  • 1 łyżeczka siemienia lnianego ( w oryginale raw hemp seeds) – my w ogóle o tym zapomniałyśmy :D
Też miksujemy wszystkie składniki, ale masa nie musi być idealnie gładka.
Masę układamy na poprzedniej, kremowej warstwie.
Jeśli wcześniej nie schłodziliśmy ciasta, warto je teraz wstawić do lodówki.
Nasze było dosyć zimne, chociaż w zamrażarce siedziała tylko pierwsza warstwa.
Kiedy ciasto porządnie się schłodzi i zastygnie, przy pomocy talerzyka trzeba je odwrócić do góry nogami. 

Następnie czas na przygotowanie polewy czekoladowej. Przepisy mówią tu najczęściej o kąpieli wodnej, czyli tańcu z rondelkiem na gazie – ja za tym nie przepadam, bo zawsze się boję, że wyleję na siebie zawartość obu naczyń. Przepis oryginalny mówił o mikrofali, a my zastosowałyśmy patent opracowany przez Ankę, czyli miseczka z gorąca wodą (z czajnika), do środka druga miseczka, a w niej składniki:

  • 1/2 tabliczki czekolady (u nas – Krakowska gorzka) - 50 g
  • 1 1/2 łyżki oleju
Czekoladę należy połamać w kostki, a potem co jakiś czas przemieszać, żeby kawałeczki równomiernie załapały ciepło od ścianek miseczki. Czekolada się idealnie roztapia, a my kulinarne akrobacje mamy z głowy. Pozostaje już tylko oblać schłodzone ciasto czekoladą i zostawić, aby zastygło (w lodówce; w oryginale była zamrażarka – to jeśli się komuś śpieszy, u nas lodówka sprawdziła się znakomicie).
Ciasto prezentuje się bardzo okazale, a nie trzeba nawet nic piec!



Dziękujemy wszystkim, którzy do nas zaglądają :) Mamy nadzieję, że zajrzycie jeszcze nie raz!

Miłego gotowania!

Anka i Magda

4 komentarze:

  1. jakie pyszne jedzonko u Ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh, Oh, Oh, patrzę, ślinka leci ale tego, że będę chciała wylizać ekran z kapiącej z tortu czekolady się po sobie nie spodziewałam! Dzięki Bogu, że istniejecie, bo dziecko alergik, dieta mus, blues a pomysłów na to co do koszyka włożyć mało! Mazurek bez pieczenia jutro wykańczam a tort- na urodziny się przyda! Super, że bez proszku do pieczenia, bo to draństwo podrażnia jelita alergikom, o czym nieświadomi są kompletnie i błogo spożywają. A zdrówko dalej niedomaga... Zapraszam od czasu do czasu do mnie na różne, różniaste blogi;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      to bardzo nam miło i mamy nadzieję, że mazurek zda egzamin! :) No a torcik wg nas jest MEGA!
      Nie wiedziałyśmy o tym proszku do pieczenia, także bardzo praktyczne info, dzięki!
      Pozdrawiamy ciepło!

      Usuń